Ziemniak Marcel i Zły Dotyk
Mawiają, że Zły Dotyk boli przez całe życie.
Traf chciał, że dowiedział się o tym Ziemniak Marcel. Od razu postanowił coś w tej kwestii przedsięwziąć.
Po kilku dniach poszukiwań, znalazł Złego Dotyka i uciął sobie z nim małą „pogawędkę”.
Od teraz to Ziemniak Marcel będzie bolał Złego Dotyka.
Przez całe życie.
.
Ziemniak Marcel i Kryzys Finansowy
Kryzys Finansowy ogarnął cały świat, było więc kwestią czasu, kiedy zawita do kuchni Nowaków. Zjawił się tam 13 lutego 2009 roku, w piątek, dokładnie o godzinie 11.05.
Tego pięknego lutowego poranka, wszyscy mieszkańcy kuchni zebrali się na parapecie i patrzyli na spadający z nieba śnieg. Nie patrzył tylko Chlebak Wojciech – jak zwykle spał i kłapał pokrywą, raz po raz rozwiązując przez sen niewyjaśnioną jeszcze przez człowieka teorię strun.
Najpierw rozległo się pukanie do drzwi.
- Kto tam? – zapytała Solniczka Jadwiga.
- Kryzys Finansowy – padła odpowiedź, która może i zwykłych obywateli śmiertelnie by zmroziła. Jak wiadomo, nie mamy jednak do czynienia ze zwykłymi obywatelami.
- Proszę – zaprosił grzecznie Dżon, Największy Słoik na Świecie.
Stare wiejskie podania głoszą, że wampir wejdzie do Twego domu dopiero po tym, jak sam go zaprosisz. Inne legendy mówią, że z Kryzysem Finansowym jest dokładnie tak samo. 13 lutego 2009 o godzinie 11.05 Kryzys Finansowy otworzył drzwi i wszedł do kuchni Nowaków.
- Dzień dobry – przywitał się grzecznie, a mieszkańcy kuchni mieli okazję podziwiać sylwetkę Kryzysa.
Kryzys miał metr sześćdziesiąt cztery wzrostu i sporą nadwagę. Jego łuskowate ciało zapisane było kredą: wszędzie bieliły się wzory i wykresy, rysowane indeksy giełdowe pikowały w dół wzdłuż ciała. Głowa Kryzysa przypominała worek pieniędzy i wciąż malała, za to w ślepiach czaiło się coś dziwnego: była to najprawdopodobniej chęć psot.
- Dzień dobry – odparł wreszcie Ziemniak Marcel. – Poogląda pan z nami śnieg?
- Nie, bardzo dziękuję – rzekł Kryzys Finansowy i uklęknął. Wyciągnął mackowatą dłoń i przyłożył ją do podłogi. – Chciałem tylko dotknąć. – wyjaśnił, po czym wstał i wyszedł.
W taki oto sposób Kryzys Finansowy dotknął też kuchnię Nowaków.
.
Ziemniak Marcel i Prezes
- Strzelaj!
Nie trzeba było dwa razy powtarzać: Marcel uderzył papierową piłeczkę, wywinął arcyładne salto, złożył się do telemarka i upadł z gracją na wypolerowany kafelek terakoty. Był mistrzem.
Piłeczka podskoczyła, wzniosła się wysoko i ku uciesze mieszkańców kuchni wpadła do Dżona, Największego Słoika na Świecie, który podczas meczu pełnił również funkcję bramki.
Solniczka Jadwiga, gdyby tylko posiadała ręce, zaklaskałaby się na śmierć.
- Brawo, Marcel, brawooo! Jesteś mistrzem!
- Jeszcze raz - zachęcił Czajnik Roman. – Zagrajmy.
Zagrali.
Solniczka rozgrywała, Roman bronił. Dżon w sensie jak najbardziej dosłownym „stał na bramce”. Marcel zrobił zwód, raz i drugi, poprawił piruetem, a po nim gwiazdą. Majtał tak, że Ronaldinio, gdyby tylko go widział, powiesiłby się na bramce używając sznurówki. Ziemniak Marcel przeciął kuchnię skosem, wziął potężny zamach, zamarkował strzał. Podanie do Solniczki, ta w mig oddała i łup – Marcel uderzył z przewrotki. To był doprawdy piękny wolej.
Piłeczka uniosła się lobem i kiedy wszyscy nabrali pewności, że wszystko zakończy się kolejnym spektakularnym golem, wtem kłap! - obudził się Chlebak Wojciech i pożarł w locie piłeczkę.
- Znowu! - jęknęła zrozpaczona Jadwiga.
Chlebak Wojciech, nasz miły, acz trawiony okrutnym alzheimerem bohater, już po raz wtóry przerwał grę, budząc się z głębokiego snu i zjadając piłeczkę. Nikt nie wiedział, dlaczego to robi, a on sam wypierał się wszystkiego, cytując Miłosza i opowiadając o tajfunie w okolicach Czomolungmy.
- Należy coś przedsięwziąć - rzekł Marcel, marszcząc brew, a potem drugą. – Tak przecież dalej być nie może.
- Racja – gwizdnął Czajnik Roman.
Solniczka aż się z tego wszystkiego zakręciła.
Postanowiono myśleć. Myślano, myślano, aż wymyślono.
Otóż mieszkańcy kuchni postanowili sprowadzić prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej. Marcel wykonał kilka telefonów, odczekali pół godziny, aż wreszcie zjawił się. Prezes miał na sobie drogi garnitur i był szalenie zdziwionym Prezesem.
- Państwo naprawdę gracie w piłkę? - nie mógł uwierzyć, a pot zdumienia zraszał mu pulchne skronie.
- Oczywiście - żachnął sie Czajnik Roman - a cóż innego mielibyśmy robić w długie jesienne wieczory?
- Pan mówi! – wykrzyknął Prezes.
- A czemuż to, według szanownego pana, miałbym nie mówić? – spytał Czajnik Roman, a para poszła mu w gwizdek.
- No bo, eee… jest pan czajnikiem…
W tym momencie wszyscy spojrzeli na Prezesa PZPN jak na obłożnie chorego, a Solniczka Jadwiga, gdyby tylko posiadała ręce, z całą pewnością załamywałaby je teraz nad losem tego biedaka. Dżon, Największy Słoik na Świecie spoglądał na Prezesa z wyrazem pogardy na denku. Wszak oczywistym było, że Czajnik Roman jest czajnikiem…
- Khem, khem - odchrząknął Ziemniak Marcel. - Panie prezesie, nie czas na zdziwienie. Chodzi o to, że mamy problem: otóż Chlebak Wojciech niemal podczas każdego meczu wpierdziela nam piłeczkę.
- Pan jest kartoflem! - wykrzyknął uradowany Prezes. - Pan mówi!
- Mówię, tańczę, szyję, szydełkuję - Marcel pozwolił sobie na frywolny zart. – Nie zmienia to jednak naszego problemu.
- Och, to doprawdy niesamowite! A czy pan, panie kartoflu, gra także w piłkę?
- Oczywiście, jestem podobnież bardzo utalentowany – odparł dumnie Ziemniak Marcel.
- Och! - uradował się znowu Prezez Polskiego Związku Piłki Nożnej i podskoczył z radości.
Na to zbudził się Chlebak Wojciech, kłapnął pokrywą i pożarł Prezesa w trakcie tego podskoku, biorąc go za piłeczkę.
.
Doktor Kwapisz i nad wyraz dobre samopoczucie
Pewnego ranka Solniczka Jadwiga poczuła się nad wyraz dobrze. Ba! Poczuła się wręcz świetnie! Niecodziennie i wyśmienicie. Swoim spostrzeżeniem postanowiła podzielić się z pozostałymi mieszkańcami kuchni Nowaków.
Z godną pozazdroszczenia skrupulatnością zreferowała im swoje odczucia.
- Ale, tak konkretnie, to co ci jest? – zapytał Ziemniak Marcel, stając pośrodku podłogi. Nie możemy tu nic ukrywać. Nie ukrywajmy więc: Marcel czuł się zaniepokojony stanem Jadwigi. Mocno zaniepokojony.
- No nie wiem. Jakoś tak niesłychanie dobrze się czuję – Solniczka Jadwiga, gdyby tylko dysponowała organem wargowym, teraz bez cienia wątpliwości by ów organ nerwowo zagryzała.
- Na pewno? – chciał się upewnić Czajnik Roman, włączając się tym samym do rozmowy.
- Na pewno.
- Niewątpliwie? – zapytywał jeszcze Marcel.
- Niewątpliwie – zapewniała Solniczka Jadwiga.
- Więc nie ma innej rady.
Faktycznie, nie było innej rady.
Innej rady nie było.
Nie było innej.
Nie było.
Należało wezwać Doktora Kwapisza, lekarza od osób zdrowych.
Doktor Kwapisz zjawił się półtora minuty po tym, jak go wezwano. Być może nawet wcześniej, gdyż Doktor był osobą niezwykle sumienną.
- Co dolega? – rzucił już w drzwiach.
- Zdrowie. Nad wyraz dobry jego stan – wyjaśniono mu.
- Komu?
- Mnie – Solniczka Jadwiga wyglądała na przerażoną.
- Jak się pani czuje? – już Doktor Kwapisz stał obok Ziemniaka Marcela, już otwierał przepastną torbę, już grzebał w niej, poszukując odpowiednich narzędzi.
- Nad wyraz dobrze. Nadal.
- Spokojnie, spokojnie. Coś zaradzimy. Spokojnie.
Doktor złapał Solniczkę Jadwigę wpół i mocno ścisnął.
- A teraz?
- Nadal nad wyraz dobrze.
- Ano, widzi pani…
- Czy jest jakaś nadzieja? – zapytał Czajnik Roman.
- Nadzieję należy mieć zawsze – zabrzmiała odpowiedź lekarza.
Ogromnym stetoskopem badał Doktor Kwapisz całe ciało Solniczki, dotykał wskaźnikiem tu i ówdzie, macał i popukiwał.
- A teraz? Teraz? A czy tu? Czy tu również nad wyraz dobrze?
Wszystkie odpowiedzi były twierdzące. Dramat.
- Wie pan, trochę już jestem tym zestresowana – wyjawiła Jadwiga. – Czy wydobrzeję?
- Och, naturalnie. Wydaje mi się, że najpierw powinna pani odczuć stres.
- Och! No właśnie czuję go! Czuję stres!
- Więc już nie czuje pani się nad wyraz dobrze?
- Nie, już nie! Nie czuję się nad wyraz dobrze, teraz jakby zestresowana, niepewna, trochę przestraszona.
- Ano, widzi pani… - Doktor Kwapisz zabrał się do pakowania szaleńczo wyglądających narzędzi z powrotem do torby, pogwizdując pod nosem.
- Już wszystko dobrze – zapewnił Solniczkę Jadwigę, wychodząc.
I rzeczywiście, było już wszystko dobrze.
.
Ziemniak Marcel i Palec Grzebalec
Palec Grzebalec wyrósł w ubiegłą sobotę wieczorem, choć są tacy, który twierdzą, że odwiedzał kuchnię Nowaków już wielokrotnie wcześniej.
Zauważył go Dżon, Największy Słoik na Świecie i początkowo wziął go za glistę.
- Glista! – zawołał, kiedy tylko ujrzał samotny palec wystający spomiędzy kafelków na środku podłogi.
- Gdzie? – zapytała Solniczka Jadwiga.
- No, tu! Tu! Na środku podłogi!
- Ale gdzie? – dopytywała się Jadwiga.
- No tu!
- Tu? – zapytał Ziemniak Marcel wychylając się zza szafki.
- Dokładnie! – ucieszył się Dżon, Największy Słoik na Świecie. – Właśnie tu! Widzicie ją? To glista!
- No coś ty? To przecież Palec Grzebalec.
- Co?
- No, Palec Grzebalec. Nie słyszałeś o nim? Najbardziej tajemniczy palec, jaki istnieje. Palec, który przemierza wszechświat w sobie tylko znanym celu. Pojawia się i znika. Palec Grzebalec.
- Ale… ale skąd się wziął? Dlaczego tu jest?
- Bo to Palec Grzebalec.
- Ach, tak… to przepraszam.
- Wie panienka, co sobie może panienka uczynić z takim „przepraszam”? – zapytał wściekły, bo przebudzony z siedemdziesięcioczterogodzinnej drzemki Chlebak Wojciech. Od pewnego czasu był przekonany, że żyje w dziewiętnastym wieku i jest władcą ogromnego wiejskiego dworu.
- Nie wiedziałem, że to Palec Grzebalec –Słoik był wyraźnie skonfundowany.
- Zgadza się, Dżon. To Palec Grzebalec – potwierdził stanowczo Czajnik Roman.
Rzeczywiście, ponad wszelką wątpliwość był to Palec Grzebalec.
.
Ziemniak Marcel i Tomek Edison
Stało się razu pewnego, że Solniczka Jadwiga zgubiła zakrętkę. Wierciła się przez sen i odkręciła się zupełnie niechcący, zakrętka zaś poturlała się w nieznane miejsce.
O poranku wszczęto więc alarm. Odsłonięto żaluzje, zapalono światło i każdy mieszkaniec kuchni rozpoczął gorączkowe poszukiwania zaginionej części Jadwigi. Do poszukiwań nie przyłączył się jedynie Chlebak Wojciech, który zamiast tego, deklamował w tym czasie poezję Szymborskiej.
Efekty poszukiwań były z początku wyjątkowo marne. Za szafkami, gdzie gniazdko mościł sobie Ziemniak Marcel, nic. Na półkach, gdzie rezydował Dżon Największy Słoik na Świecie, nic. Na kuchence i wokół niej, czyli na terytorium Czajnika Romana, nic. Sama Jadwiga, jak w amoku, przeczesywała blaty kolejnych mebli. Nic.
Dopiero po czterech godzinach, trzydziestu siedmiu minutach i jedenastu sekundach, znaleziono zgubę. Leżała niedaleko legowiska Jadwigi, schowana za prostopadłościennym pudełkiem na cukier, ukryta w cieniu wiszącej szafki.
- No wiecie co! – gdyby tylko Solniczka Jadwiga posiadała zęby, z pewnością nie zawahałaby się w tym momencie nimi zazgrzytać. – Powinno tu być trochę jaśniej! To głupie oświetlenie nawet nie pozwala znaleźć zakrętki, i to w tak dramatycznej chwili!
Rzeczywiście, sytuacja była niedopuszczalna.
- Ale co my na to poradzimy? – westchnął Czajnik Roman. – Przecież nie my wymyśliliśmy żarówkę.
- A kto za tym stoi? – dopytywała się Jadwiga.
- Tomek Edison – włączył się Dżon, Największy Słoik na Świecie. – To on wynalazł żarówkę.
- Kurczę, co za człowiek! – pomstowała Jadwiga. – Czy nie mógł wymyślić, żeby wszystkie żarówki były takie podłużne, długie na metr i na przykład… i na przykład zakończone taką dużą kulką, któryby wszystko dokładnie oświetlała? Wtedy nikt by niczego nie gubił!
- Przecież istnieją chyba podłużne żarówki, nie? – wtrącił Marcel, wylegujący się za szafką, odpoczywając po żmudnych poszukiwaniach.
- Może i są! – wściekała się Solniczka. – Ale powinno być tak, żeby wszystkie zarówki były takie, jak mówię!
Zapadła cisza, przerywana mamrotaniem Chlebaka Wojciecha. Teraz, po zaliczeniu Miłosza i Herberta, deklamował już jakichś niemieckich poetów.
- Jest na to rada – rzekł Ziemniak Marcel.
No i rzeczywiście, była. A wiązała się ściśle z postacią Chlebaka Wojciecha. Nie od dziś wiadomo przecież, że nietuzinkową umiejętnością Wojciecha, było przenoszenie w czasie.
- Należy po prostu wybrać się do tego Tomka Edisona.
Nie upłynął kwadrans, a Marcel, odprowadzany zachęcającymi okrzykami kolegów, wybrał się.
Wrócił jakieś dwie godziny później.
- Macie pozdrowienia od Tomka – powiedział z szerokim uśmiechem i dumnie wskazał na wiszącą pod sufitem żarówkę.
Była podłużna, długa na metr i zakończona dużą kulką, która wszystko dokładnie oświetlała.
.
Ziemniak Marcel i Bachu
Ludzie dzielą się na tych, których spotkał zaszczyt dostania od Bacha po gębie i tych, którzy dopiero tego zaszczytu dostąpią.
Bachu bowiem – będąc jednocześnie osobą pogodną, dobrą i nad wyraz przyjacielską – prał się często i we wspaniałym stylu. Niektórzy z najstarszych Rosjan powiadają, iż Bachu prał się z niespotykaną wśród innych ludzi finezją. Ba! Znaleźliby się Eskimosi, którzy z dziada pradziada przekazują sobie odwieczne prawidło brzmiące: „Bachu prał się zawodowo i z klasą!”. Nie będziemy dłużej wymieniać tu prastarych bajań i przekazów, które potwierdzają tylko tę samą i znaną wszystkim maksymę: „Bachu prał się ślicznie, a jego kunszt w tej dziedzinie pozostanie znany na wieki”.
Kiedy pewnego ślicznego czerwcowego popołudnia, rozmowa w kuchni Nowaków zahaczyła akurat o temat umiejętności Bacha, Solniczka Jadwiga rozmarzonym wzrokiem spojrzała za okno i rzekła:
- Dostać od Bacha łomot, to jakby skraść buziaka Goergowi Clooney’owi!
- To jak pójść na studniówkę z Miss World! – zawtórował Czajnik Roman i na dowód prawdziwości swoich słów zagwizdał donośnie.
- Dostać od Bacha po pysku, to jak dostać w spadku działkę na księżycu, to jak żyć wiecznie, to jak…
- Nie! – przerwał im Dżon, Największy Słoik na Świecie. – Tego nie da się porównać z niczym, drodzy państwo. Absolutnie z niczym.
Jakże pokręcone i tajemnicze są ścieżki, którymi chadza Los i zgraja jego Przypadków! Oto bowiem, po tych znamiennych słowach Największego Słoika na Świecie, do kuchni Nowaków wszedł nie kto inny, jak właśnie Bachu.
- Który to Ziemniak Marcel?! – zapytał, prężąc muskularne ramię.
Mieszkańcy kuchni otworzyli buzie i wpatrywali się w swojego idola.
Kark Bacha mógłby zawstydzić niejednego byka, klatka piersiowa była wielka jak dwie mrożone pizze Dr Oetkera, a jego ręce Bóg stworzył chyba, by kruszyły beton. Spozierał na kuchnię wzrokiem, z którego nawet Sherlock Holmes nie dałby rady nic wyczytać i zapewne ten znany cwaniak od Conan Doyle’a rzuciłby się potem z okna, pełen rozpaczy i żalu nad brakiem talentu detektywistycznego. Bachu stał w kuchni niczym odwrócona wieża Eiffla i czekał.
Nie czekał długo.
- Ja! – wrzasnęła Solniczka Jadwiga. – To ja jestem Marcel. Uderz mnie, pobij! Skrusz na kawałeczki, odkręć, rzuć o ścianę, stłamś!
- Nie, to ja! – krzyknął podniecony Czajnik Roman. – To ja jestem Marcel. Weź mnie i oskrob! Włóż paluch przez dziubek i wybebesz! Podgrzewaj przez tydzień na wolnym ogniu, zgnieć, zniszcz!
- Nie wierz im! – warknął Dżon, Największy Słoik na Świecie. – To ja jestem Marcel! Błagam, to mnie zbij na kwaśny słoik, zrób ze mnie szklaną marmoladę, nalej wody i zmroź! Niech pęknę w twych dłoniach!
- Dobra, bez jaj – Ziemniak Marcel wykulał się zza szafki. – To ja jestem Ziemniak Marcel.
- To ty? – upewnił się jeszcze Bachu.
- Tak. Co chcesz mi zrobić?
- Nie masz pożyczyć dziesięć groszy? Kupuję w spożywczaku prezent dla kuzynki i mi brakło. Zaraz oddam.
- YYyyy.. jasne – Ziemniak Marcel wręczył Bachowi dziesięć groszy.
Bachu wyszedł, lecz po niedługim czasie wrócił i oddał pieniądze. Potem długo jeszcze siedział z mieszkańcami kuchni i niestety nikogo nie pobił, ale w zamian dużo się uśmiechał.
Bo taki już był z niego Bachu.
.
Ziemniak Marcel i ludek z szafy
Ludek z szafy pojawił się wieczorem, tuż po wiadomościach na jedynce.
- Mamaaa! – wydzierał japę Jamochłon Wiktorek. – Ktoś mi znowu zwężył spodnie!
Pani Nowakowa przybiegła do syna błyskawicznie, a ja jej twarzy wymalował się pierwotny niepokój.
- Jak to? – zapytała z trwogą.
- Bo zobacz – demonstrował Wiktorek, wciskając potężny zadek w zbyt ciasne portki. – Nie chcą wejść. A wchodziły, jeszcze miesiąc temu.
- Faktycznie – odparła mama. – W takim razie, możemy sprawdzić, czy ktoś tam się w tej twojej szafie nie kryje.
Wiktorek Jamochłon rozdziawiał papę tak, jakby chciał pokazać przez nią jelita, podczas gdy pani Nowakowa z furią przetrząsała szafę o rozsuwanych drzwiach.
- Nie ma – rzekła, gdy jej poszukiwania dobiegły kresu. – Nikogo tu nie ma.
- Więc, kto je zwę…?
- Nikt – przerwała mu mama. – Czasem tak po prostu jest. Rośniesz coraz większy, nabierasz męskich kształtów…
- Boże, chroń mnie przed taką męskością! – wykrzyknął Czajnik Roman, ku uciesze pozostałych mieszkańców kuchni.
- … i jesteś coraz ładniejszy – dokończyła pani Nowak.
Po tych słowach, Solniczka Jadwiga – gdyby tylko nosiła majtki – z całą pewnością by się w nie zsikała ze śmiechu.
Ziemniak Marcel miał co do tej całej sytuacji pewne podejrzenia, więc gdy tylko wszyscy zasnęli, poturlał się po raz pierwszy do pokoju Jamochłona i zajrzało szafy.
Ze środka uśmiechał się do niego najprawdziwszy w świecie ludek. Miał różową skórę i sumiaste wąsy, pod brodą lśnił złoty wisior z wysadzanym diamentami napisem LUDEK.
- Więc ty istniejesz! – zdumiał się Ziemniak Marcel.
- Pewnie, że istnieję – odparł uradowany samym faktem swojego istnienia ludek. – Ale spodni w życiu mu nie zwężałem.
.
Ziemniak Marcel i Edek z Krainy Kredek
Edek mieszkał w Krainie Kredek i czuł się z tym dobrze. Miał żonę Zofię i trzynaścioro dzieci, w tym siedemnaście córek, z których dokładnie połowa była czerwona, a druga połowa miała wąsy. Prawa logiki w Krainie Kredek znacznie różniły się od ziemskich.
I całkiem możliwe, że Edek z Krainy Kredek i Ziemniak Marcel nigdy by się nie spotkali, gdyby nie pewien portal.
W świecie Edka, portal stanowiła wielka i zardzewiała temperówka, nieużywana od lat i regularnie obszczywana przez kredkopsy. W kuchni Nowaków portalem okazał się nie kto inny jak Chlebak Wojciech. Wyszło bowiem na jaw, że przy odpowiedniej koniunkcji planet w Układzie Słonecznym, zdarzającej dokładnie raz na siedemnaście tysięcy lat i trzysta dwanaście dni, Wojciech może przenosić przedmioty nie tylko w przeszłość, ale i do Krainy Kredek. Sam Chlebak Wojciech nie miał o tym bladego pojęcia, natomiast dowiedział się o tym, kiedy portal się otworzył.
- Ał! – wrzasnął, kiedy pokrywa zapiekła go i stał się portalem.
- Co się stało? – zapytał Dżon, Największy Słoik na Świecie.
- Nic. Po prostu czuję, że stałem się portalem do Krainy Kredek.
- Aha.
- No.
I w tej chwili, z Chlebaka Wojciecha wypełzł Edek z Krainy Kredek. Był uśmiechnięty dookoła rysika i aż podskakiwał z radości.
- Heloł! – wołał w nieznanym języku. – Heloł!
- Cześć! – odkrzyknął mu Ziemniak Marcel, wyturlawszy się na środek kuchni. – Skąd jesteś?
- Heloł! – odparł mu Edek z Krainy Kredek.
- Co cię tu sprowadza?
- Heloł!
- Pochodzisz z daleka?
- Heloł!
Skończywszy ten uroczy dialog słowami „Heloł, heloł!”, Edek z Krainy Kredek pomachał wszystkim wesoło i wrócił do siebie.
.
Cudowne dłonie Doktora Kwapisza
Doktor Kwapisz posiadał cudowne dłonie i nikt na świecie nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. Rodzinę Nowaków odwiedzał regularnie co pół roku, by leczyć ich, mimo, że cieszyli się końskim (w przypadku Wiktorka, rzec by należało – świńskim) zdrowiem.
- Ach, doktorze! – wzdychała z pokoju pani Nowak, nad której zwiotczałym ciałem śmigały niezawodne ręce, które leczą.
- Ano, widzi pani… - mamrotał pod nosem Doktor Kwapisz i rył głębokie bruzdy w tłustej obwolucie pani Nowak.
- Wie pan, właściwie nic mi nie dolega. Nigdy nie dolegało. Ale kiedy pan mnie leczy, to nie dolega mi chyba jeszcze bardziej niż mi nie dolegało wcześniej. Tak jakby mi szalenie nie dolegało.
- Ano, widzi pani… - rzekł Doktor Kwapisz, zachowując kamienną twarz. Gdyby żył Winnetou, spalił się ze wstydu lub zastrzelił z własnego łuku, tak bardzo Doktor Kwapisz wyprzedzał go w sztuce oszczędnej mimiki.
- Wie pan, naszego Wiktorka też właściwie nie trawi żadna choroba, ale zastanawiałam się, czy mógłby pan sprawić, aby nie trawiła go jeszcze bardziej.
- Hmm… - zasępił się doktor nad doktory i ku bezbrzeżnej radości podsłuchujących pod drzwiami mieszkańców kuchni, wyjaśnił. – W pracy mam jedną zasadę. Mianowicie, staram się nie leczyć małych, niegrzecznych chłopców, którzy wytykają na mnie język i pstrykają we mnie babolami. W szczególności, kiedy są do tego obrzydliwie grubi.
- Ach, doktorze – westchnęła masowana Nowakowa.
- Ano, widzi pani…
.
Ziemniak Marcel i Fajka Katarzyna
O paleniu papierosów Ziemniak Marcel wiedział niewiele – w głowie coraz bardziej zacierało się jedyne i mgliste wspomnienie pana Tadzia z Tesco, który z szlugiem wiecznie wpakowanym w nabrzmiałą od wódki gębę, codziennie rano ustawiał kuwety z kartoflami.
Dwudziestego czwartego kwietnia, kiedy słońce zrzucało na miasto całe fale upału, Ziemniak Marcel i pozostali mieszkańcy kuchni Nowaków, poznali tytoniowy nałóg. Poznali też przedsmak romansu.
Żarówka w suficie dokonała żywota dzień wcześniej i – jako, że pan Nowak pozostawał właśnie w służbowej podróży – do jej wkręcenia wezwano specjalistę: Pana od Żarówek.
- No, strzeliło. Wystarczy wykręcić i wkręcić. To będzie pięćdziesiąt złotych, straszne korki dzisiaj – rzekł Pan od Żarówek.
- O ja! – Wiktorek Nowak dał upust swemu podziwowi, kiedy Pan od Żarówek wszedł na taboret i podniósł ręce. W tej samej chwili oczom wszystkich ukazał się wąski pas dolnej części pleców, pokryty gęstą szczeciną, w której perlił się pot.
- Mamo, zobacz, ten pan ma włosy na plec…
- Wiktor! – ofuknęła go pani Nowak. – Idź do pokoju i poczytaj komiks!
- Ale ja nie mam żadnego komiksu.
- To idź i poczytaj cokolwiek.
- Ale ja nie mam żadnego cokolwieka.
Wiktor dostał klapsa w przypominający arbuz tyłek i ze spuszczoną głową pomaszerował do pokoju.
Wąski pas ciała Pana od Żarówek od dołu przecinała czarna linia, przez znawców tematu nazywana „zemstą hydraulika”. Przedstawiała fragment części ciała, o której autor nie wspomni z uwagi na wysoki poziom kulturalny niniejszej strony.
- Patrzcie! Zemsta hydraulika! – wrzasnął z uciechą Największy Słoik na Świecie Dżon.
- Psst! – uciszył go Czajnik Roman, ale Pan od Żarówek usłyszał wypowiedź Dżona i odwrócił się niespokojnie.
Niczym w zwolnionym fragmencie sensacyjnego filmu, oczom mieszkańców kuchni ukazało się tępe oblicze fachowca – rozbiegany wzrok, wścieklebordowa kichawa i wystający z kącika ust pet.
- Że co? – zapytał Pan od Żarówek.
- To za oknem – uspokajała pani Nowak. – Proszę zmieniać dalej.
- Aha… - odparł Pan od Żarówek i w tej samej chwili szlug wysunął mu się z ust.
Gdyby Romert Zemeckis, kręcąc Forresta Gumpa, znał trajektorię lotu peta z ust Pana od Żarówek, do pierwszej sceny nie zatrudniłby lecącego piórka. Szlug szybował z gracją i kobiecym taktem, kładł się na powietrznych prądach i poddawał sile grawitacji. Na terakocie wylądował delikatnie, z klasą i od razu się przedstawił. Właściwie, przedstawiła:
- Katarzyna – rzekł szlug. – Fajka Katarzyna.
- Marcel – odparł nasz bohater, wysuwając się ostrożnie zza szafki i stosując najbardziej szarmanckie spojrzenie jakie posiadał w swoim szerokim wachlarzu spojrzeń. – Ziemniak Marcel. Co tu robisz, fajko?
- A, wypadłam z ryja temu bęcwałowi – wskazała filtrem olbrzymią postać sapiącą przy wykręcaniu żarówki. – Straszny typ, poci się jak knur i puszcza cuchnące bą…
- Rzeczywiście – przerwał jej Marcel. – to niegodne tak pięknej fajki jak ty, Katarzyno.
Katarzyna, uraczona tak miłym komplementem, zapłonęła ze wstydu i wypaliła się do końca, zostawiając po sobie pusty filtr, trochę dymu i ckliwe wspomnienia.
.
Ziemniak Marcel i Pani Prusak
Zwierzęta są straszne, a najbardziej przerażające wśród nich są owady. W gronie owadów zaś, prym w dziedzinie okrucieństwa i brutalności wiodą prusaki.
Prusaki to najstraszliwsze stworzenia na ziemi i mieszkańcy kuchni Nowaków wiedzieli o tym doskonale.
- Słyszałeś o ostatnim ataku Pani Prusak? – pewnego wieczoru Czajnik Roman zapytał Ziemniaka Marcela.
- Jasne, kto by nie słyszał. Za odwłok Pani Prusak wyznaczono ogromną nagrodę.
- Nieźle namieszała. Zjadła prezydenta, a potem wdrapała się na pałac kultury, by jeść słonecznik i rzucać w ludzi łupinami. Czytałem gdzieś, że łupina słonecznika rzucona z dostatecznie dużej wysokości może rozłupać ludzką czaszkę i zabić.
- Nowakowie oglądali to wczoraj w Wiadomościach. Straszny widok. Pani Prusak skradła potem chipsy ze spożywczaka, w którym przebywała akurat grupka młodocianych dresiarzy. Pobiła wszystkich co do jednego, porachowała gnaty i poszła w miasto. A potem było już tylko gorzej.
- Chłopaki? – głos Solniczki Jadwigi wydawał się jakiś dziwny, złamany.
- No?
- A jak wygląda ta Pani Prusak?
- No, jest taka…
- Brązowa?
- No. I ma takie…
- Czułki?
- Tak. I ma jeszcze takie jakby…
- Szczypczyki?
- Dokładnie. A w ślepiach widać takie…
- Bezgraniczne zło i chęć psot?
- A ty skąd wiesz?
- No bo, ona chyba jest za oknem.
Rzeczywiście, przyssana do szyby, skrobiąca o nią czułkami, Pani Prusak wlepiała przekrwione ślepia w Ziemniaka Marcela.
- Ty! – wrzasnęła przez szybę.
- Tak? – Ziemniak Marcel jak zwykle pozostawał grzeczny.
- Słyszałam, że jesteś niezły.
- Tak mówią – odparł Marcel i uśmiechnął się chytrze.
- Uważaj sobie. Mam cię na oku.
- OK. – odpowiedział Marcel, a Pani Prusak odeszła.
.
Powrót Doktora Kwapisza
Jakby emocji było mało, kilka minut po pierwszej wizycie, Doktor Kwapisz ponownie zapukał i wsunął głowę do kuchni.
- A czy może mógłbym kupić tu u państwa siedemdziesiąt metrów kabla?
- Nie. Również nie tutaj – odparł Czajnik Roman.
- Dziękuję – skłonił się grzecznie Doktor Kwapisz i wyszedł.
.
Ziemniak Marcel i Doktor Kwapisz
Doktor Kwapisz był słynnym na całe miasto lekarzem, a jego sława brała się stąd, że leczył on ludzi zdrowych.
Mieszkańcy kuchni Nowaków oczywiście znali opowieści o Doktorze Kwapiszu, jednak żaden z nich nie śmiał nawet marzyć o spotkaniu z tym jakże sławnym lekarzem.
Jakże więc zdumieli się, kiedy pewnego czwartkowego popołudnia drzwi do kuchni otworzyły się i ukazała się w nich brodata facjata Doktora Kwapisza.
- Przepraszam, czy to tu znajduje się urząd pocztowy? – zapytał Doktor.
- Yyy… - zająknęła się Solniczka Jadwiga.
- Ekhhh… - zakłopotany Czajnik Roman przesunął się po kuchence i zamilkł, speszony obecnością sławnej znakomitości.
- No… właściwie to nie. To jest kuchnia państwa Nowaków – odparł Ziemniak Marcel, wychylając się zza szafki.
- Ach! – odparł Doktor Kwapisz, w zadumie kręcąc sumiastego wąsa. - W takim razie przepraszam i dziękuję.
Doktor Kwapisz zniknął z powrotem za drzwiami, lecz pamięć o nim pozostała w sercach naszych bohaterów na zawsze.
.
Ciemna strona Jamochłona
Wiktorek Nowak miał siedem lat i duże zęby.
Oprócz tego, posiadał też spory jak na swój wiek kałdun i paskudny zwyczaj dłubania w zębie brudnym paluchem. Każdy paluch Jamochłona był bowiem brudny i gruby, jak spasiony robal, wijący się nieustannie przy uśmiechniętej szeroko buzi.
Poprzedzony trzaskiem odbijających się od ściany drzwi i donośnym sapaniem, Wiktorek „Jamochłon” Nowak wpadł do kuchni, a jego policzki malował szkarłat zmęczenia.
- Jeść – oznajmił sam do siebie, prując kuchnię rozbieganym wzrokiem.
- Czajnik Roman zerkał na intruza spode gwizdka, Solniczka Jadwiga, gdyby tylko mogła, zwinęłaby się w kłębek. Chlebak Wojciech drzemał.
- Jeść – powtórzył Jamochłon i wdrapał się na taboret, sięgając tłustą ręką w kierunku szafki ze słodyczami. Dobrze wiedział, że Nowakowa przechowuje w niej chipsy i płatki czekoladowe.
- Ten mały śmierdziel zaraz coś zmaluje – syknął Największy Słoik na Świecie w stronę Marcela.
- Pssst! – uciszył go Czajnik Roman.
Jamochłon odwrócił nalaną buzię i jął rozglądać się po kuchni, zaniepokojony odgłosami. Miał wzrok jak preriowy drapieżnik, wygłodzony miesiącami bez deszczu.
- Cio to? – zapytał, a fałd pod brodą zakołysał się upiornie.
Wtedy stała się rzecz straszna.
Bardzo straszna.
Otóż w chwili, kiedy zamieszanie w kuchni nabierało rozpędu, Ziemniak Marcel wykulał się zza szafki i spojrzał w górę, na czekoladożercze monstrum wznoszące się nad taboretem. Jamochłon strzelił ślepiami prosto na dół, zoczył Marcela i chyc! – skoczył na lśniącą terakotę, by porwać naszego drogiego bohatera w napuchnięte łapska.
- Mam cię! – zakomunikował rezolutnie olbrzymi malec.
- Ma go! – wrzasnęła Solniczka Jadwiga, która – gdyby dysponowała dłońmi – z pewnością zakryłaby sobie nimi w tej chwili usta, przestraszona.
Jamochłon uniósł Marcela do ust, te zaś rozwarły się, ukazując dwa rzędy przerażających zębów. Ziemniak Marcel wyrywał się, obracał wokół własnej osi niczym kula ziemska, szarpał i robił wielkie oczy. Na nic to się zdało. Zaciśnięte łapsko Wiktorka Nowaka zbliżało się do rozwartych ust.
- Rydwany Mroku nadjeżdżają, by ukarać cię, Wiktorze Nowaku!! – dudniącym głosem odezwał się ni stąd ni zowąd Chlebak Wojciech. – Puść go, a daruję ci choć część twych przewin!! Opuść kuchnię, bo inaczej me Bestie zeżrą z twej planety cały zapas czekolady!! Czy chcesz tego, Wiktorze Nowaku?!
Oczywiście, że nie chciał.
Puścił więc Ziemniaka Marcela i w panice rzucił się do ucieczki. Zatrzasnął za sobą kuchenne drzwi, a Największy Słoik na Świecie Dżon zachichotał głośno.
Ziemniak Marcel podskoczył raz i drugi, sprawdził sprawność ciała i uśmiechnął się do Solniczki Jadwigi, gdyż widział, że była niewąsko przerażona.
- No, Wojciech! Powiem ci, że pokazałeś klasę! Jako jedyny zachowałeś zimną krew! – Czajnik Roman wyraził swe uznanie dla kolegi.
- Proszę? – Chlebak Wojciech obudził się i był najwyraźniej zdumiony tym, co słyszy.
- I jaki skromny! – ucieszyła się Jadwiga.
- Proszę nie robić sobie żartów z poważnych chlebaków! – zagrzmiał Wojciech i z powrotem zasnął.
Po tym wydarzeniu, wielokrotnie wypytywano jeszcze Chlebaka Wojciecha o to, skąd przyszło mu do głowy, aby udawać tego strasznego potwora, ale Wojciech stanowczo upierał się, że przespał całą akcję i nie życzy sobie, aby robiono sobie z niego podobne jaja. Na któreś z pytań, zupełnie przypadkiem odpowiedział natomiast czternastozgłoskowcem, przy którym dzieła Mickiewicza okazały się tanią popeliną.
.
Ziemniak Marcel w obronie fok
Ziemniak Marcel nigdy nie widział foki. Ani jednej.
Często lubił zaś wyobrażać sobie te zwierzęta, marzył o tym, że pływa razem z nimi pod grubą taflą lodu, imaginował jak wspaniale byłoby skakać na główkę do perfekcyjnie okrągłych przerębli, ganiać się po śniegu, lepić bałwany, tarzać w mroźnym białym puchu, a wszystko to w towarzystwie fok.
Trudno więc wyobrazić sobie zdziwienie i rozpacz naszego bohatera podczas pewnego ranka, kiedy to Nowakowa zabrała się do sporządzania gulaszu.
Gospodyni włączyła radio, które najpierw zarzęziło głosem jakiegoś nieznanego wokalisty, potem przekonało do niesamowitej i absolutnie wyjątkowej oferty kredytowej Wyrżnijnas Banku, by następnie poinformować o krwawej rzezi fok w miejscowości Pawłokom. Liczba zabitych fok przekraczała pół tysiąca.
Informacja o tym dramacie zmroziła mieszkańców kuchni: Solniczka Jadwiga zupełnie zakręciła się w sobie, Czajnik Roman niemal wrzał ze złości (kilkakrotnie wyraził też sąd, że w sprawę z całą pewnością zamieszany jest Robert de Niro), nawet największy Słoik Na Świecie, Dżon, wydawał się być tą wiadomością lekko zdruzgotany. Tylko Chlebak Wojciech zaczął śmiać się, rechtać i wyć z radości, natomiast – jak się później okazało – był to śmiech usprawiedliwiony – Wojciech był bowiem święcie przekonany, iż słuchał najnowszej audycji Lata z Radiem.
Nowakowa sporządziła gulasz (Czajnik Roman niezwykle ucieszył się, kiedy poplamiła nim sobie spodnie), po czym opuściła kuchnię by nakarmić męża Tolka i małego Wiktorka, którego mieszkańcy kuchni nazywali od jakiegoś czasu Jamochłonem.
Nowakowa poszła, ale dramat ginących fok pozostał. W kuchni głowiono się nad tym, wśród dobiegających z dziennego pokoju odgłosów demonicznego mlaskania i upiornego zgrzytania sztućcami o talerze. Triumfator w pożeraniu obiadu na czas, Wiktorek alias Jamochłon, beknął potężnie. Jeden z kieliszków, wprawiony w rezonans, pękł w szafce.
- Myślicie, że możemy im pomóc? – zapytał Ziemniak Marcel wyturlawszy się zza szafki.
- Komu?
- Fokom.
- Przecież nie żyją – skwitowała ponuro Solniczka Jadwiga.
- Za późno – przytaknął Czajnik Roman.
- Stałe oprocentowanie jest znacznie wyższe niż to oparte na Wiborze – wtrącił się Chlebak Wojciech, po raz pierwszy ujawniając swoją finansową wiedzę.
- Myślę, że na nic nie jest jeszcze za późno, odkąd macie jego – Największy Słoik Dżon wskazał na Wojciecha, który po wygłoszonym zdaniu zdążył już zasnąć i majaczyć.
- Czyli? – zapytał Roman.
- Chyba wiem, co masz na myśli, Dżon – Ziemniak Marcel uśmiechnął się chytrze, a w jego dużym oku błysnęło.
***
Dwadzieścia minut później, poproszono o pomoc Chlebaka Wojciecha, który na pytanie, czy przetransportuje Marcela w przeszłość, opowiedział o swojej kolekcji motyli, o tym jak w pewnej małej rumuńskiej wiosce Bratca wyprawiono hucznego sylwestra z udziałem tańczących break dance’a bananów, w kilku zdaniach wspomniał też o zasadach działania krystalicznych przewodników kationów. W końcu jednak, Chlebak Wojciech przypomniał sobie to, o co faktycznie go poproszono i spełnił życzenie kolegi.
Ziemniak Marcel cofnął się w czasie, spotkał jedną ze starszych fok i powiedział jej, żeby się ludziom nie dały.
.
Ziemniak Marcel i duch Madame Zwieracz
Duchy istnieją.
Mieszkańcy kuchni Nowaków przekonali się o tym pewnego marcowego wieczoru, kiedy właśnie mieli oddać się pasjonującej grze na słowa.
Nagle zrobiło się upiornie zimno, w powietrzu zabrzmiał dziki chichot, oknem wlała się smolista czerń nocy.
- Witam! – głos dobywał się z okolic sufitu i był przerażający jak żarty Krzysztofa Ibisza w telewizorze. – To ja, Madame Zwieracz!
- Czyli? – zapytał rezolutnie Chlebak Wojciech, który na tę chwilę odzyskał akurat zmysły.
- Jestem duchem, który dokładnie co tysiąc lat pojawia się w pewnym określonym miejscu w przestrzeni, teraz zajmowanym akurat przez tę kuchnię.
Ziemniak Marcel wychylił się zza szafki i bacznie wszystko obserwował, postanawiając póki co nie ujawniać się jeszcze niespodziewanemu duchowi.
- Czy możesz się ukazać, jak przystało na porządnego ducha? – zapytał Czajnik Roman.
- Tak – odparł dumnie duch i ukazał się w pełnej krasie.
Madame Zwieracz miała kulisty kształt, a zlepiona była z płytek chodnikowych i zgniecionych puszek po pepsi, jej ciało pokrywała gdzieniegdzie warstwa posklejanych biletów tramwajowych poznańskiego MPK i zeschłych liści. Na czubku kuli tkwiła czupryna z chusteczek higienicznych, poniżej na wzór ust śmiał się do mieszkańców kuchni zgniły i poczerniały banan.
W środku ciała Madame Zwieracz, wewnątrz tego bogatego konglomeratu, ziała wielka czarna dziura, przez co sama Madame wyglądała jak pierścień sklejony ze śmieci.
- Rzeczywiście, upiorne – mruknął zdegustowany wyglądem ducha Czajnik Roman.
- Broń się! – wrzasnął przeraźliwie Chlebak Wojciech i kłapnął pokrywą, po czym dodał. – Chodu! Chodu, kamraci!
Kiedy tylko skończył krzyczeć, Chlebak Wojciech zasnął snem sprawiedliwego, a śniły mu się rzeczy tak lubieżne, że wstyd tu o nich wspominać.
- A tak właściwie, to czego chcesz, Madame? – odważyła się zapytać Solniczka Jadwiga.
- No właśnie! Dobrze, że pytacie, strwożeni mieszkańcy! No więc…
- Taaa…. – mruknął lekceważąco Czajnik Roman, wściekły na siebie, że tak niedawno wypaplał bezsensownie całą prawdę o nim i Robercie de Niro.
- …za każdym razem, kiedy pojawiam się na tym świecie, jego mieszkańcy składają mi ofiarę z jednego ziemniaka. Drżyjcie!
- Ale… - próbował przerwać Czajnik Roman.
- I pożeram tego ziemniaka jako dowód mojej…
- Ale…
- … nieograniczonej siły, mojego bezkresnego okrucieństwa i bezdennej nieprawości. Dokładnie co tysiąc lat, sieję grozę wśród…
- Ale…
- … mieszkańców Ziemi i na ich oczach dokonuję tego zuchwałego mordu! Ha!
- Ale…
- Tak?! – wściekła się wreszcie Madame Zwieracz, zdumiona tymi bezczelnymi przerywankami Czajnika Romana.
- Ale tu nie ma żadnego ziemniaka – rzekł chytrze Czajnik Roman.
- Co? Jak to?!
- No, normalnie. Nie ma! Nie ma i nie będzie!
- Ale w takim razie będę musiała… kolejne tysiąc lat… taka klęska… jak to możliwe… nie wierzę… jak to… przecież to ja, Madame Zwieracz…
Po chwili, upiorny duch Madame Zwieracz zniknął w mglistym obłoku, a Czajnik Roman i wychylający się zza szafki Ziemniak Marcel puścili sobie po oku.
.
Czajnik Roman i sprawa z Robertem de Niro
W kilku poprzednich opowieściach pojawiły się informacje na temat nurtującego i tajemniczego związku Czajnika Romana z Robertem de Niro. Czajnik od dawna pałał do aktora ogromną nienawiścią i wszyscy głowili się, skąd w Romanie te silne uczucia. Ziemniak Marcel poznał prawdę wyłącznie dzięki herbacie.
A zaczęło się tak:
- Mamo, fcę herbatkiem! – pewnego dnia Wiktorek Nowak darł japę, aż dostał chrypy. Matka oczywiście sporządziła mu ulubiony napój, ale na tym niestety się nie skończyło.
Malec wysiorbał parującą herbatę i zażądał kolejnej.
Dostał ją i wypił równie szybko, co poprzednią.
Kiedy poprosił o trzecią, Czajnik Roman omal się nie wściekł. No bo, ileż można, drodzy państwo…
Tego okrutnego wieczoru, mały śmierdzący drań, Wiktorek Nowak, który musiał chyba mieć konszachty z ciemnymi siłami, wypił łącznie jedenaście szklaneczek herbaty. Nie próbujmy nawet wyobrazić sobie, jak musiał czuć się biedny Czajnik Roman po tym, jak podpalano go tyle razy.
Zmaltretowany i krańcowo zmęczony, zasnął, bredząc w malignie. To właśnie dzięki temu, Ziemniak Marcel i pozostali mieszkańcy kuchni, poznali prawdziwą historię Czajnika Romana i Roberta de Niro, opowiedzianą niechcący przez sen.
***
Romana wyprodukowano w Stanach Zjednoczonych, w jednej z najsłynniejszych wytwórni czajników. Partie towaru rozwożone były po całym kraju, a traf chciał, że ta, w której znajdował się Czajnik Roman, znalazła się w jednym z narożnikowych sklepów AGD w samym centrum Nowego Jorku.
Robert de Niro przyszedł do tego sklepu na zakupy dwa dni później.
- Potrzebuję czajnik! – krzyczał już od drzwi, a ekspedientki wyskoczyły zza lady jak diabeł z pudełka.
- W czym możemy panu…
- Czajnik! – przerwał im Robert de Niro i sam skierował się do właściwej półki, gdzie wśród innych sprzętów, dumnie wznosił gwizdek nasz Roman.
- A cóż to tak pana przycisnęło, panie Robercie? – jedna z ekspedientek zdobyła się na odwagę, graniczącą z bezczelnością. - Nagła ochota na napar?
- Przy dwudziestej alei siódmej jakieś gnoje ukradły hydrant. Przyjechała straż i zaczęli tak grzebać, że zabrakło ciepłej wody. A ja zawsze, powtarzam, zawsze, o godzinie siedemnastej trzynaście myję sobie stopy. Czy muszę dodawać, że robię to przy użyciu ciepłej wody?! Czy muszę?! – wrzeszczał znany aktor, a drobinki śliny odrywały mu się od ust.
- Ach, oczywiście, rozumiem – odparła korpulentna sprzedawczyni i puściła oko do koleżanki.
Dialog, który miał miejsce chwilę później, warto zamieścić w oryginale z uwagi na liczne gry słów oraz nienaganną dykcję Roberta N.
- Łot soł fani?[1] – zapytał de Niro, a twarz wygiął mu wściekły grymas.
- Nafing, its dżast maj fejs, aj łos born łit dat stupid majl. Aj hew pejpers to pruw yt.[2]
- Gud.[3]
Kiedy sprzedawczyni obróciła się w poszukiwaniu odpowiednich dokumentów potwierdzających urodzenie się z dziwnym uśmiechem na obliczu, Robert de Niro porwał z półki Czajnika Romana i tyle go widziano.
Nie zwykł był płacić za czajniki.
***
Wspólne życie Roberta de Niro i Czajnika Romana zaczęło się kilka minut po opuszczeniu sklepu, a aktor zapałał do swojego nowego sprzętu tak silnym uczuciem, że postanowił zrezygnować z kolejnych ról (z tego powodu zamiast niego, w „Wiedźminie” zobaczyliśmy Żebrowskiego, a serial Nikit zmieniono na Nikitę i zaangażowano w nim jakąś nieznaną aktorkę).
Kolejne wieczory spędzali wspólnie, de Niro opowiadał Czajnikowi o swoim życiu, Czajnik słuchał i co chwilę pogwizdywał z uznaniem. Spali razem, wtuleni w siebie, razem brali kąpiele i oglądali „M jak Miłość”. Wkrótce jednak, z powrotem włączono ciepłą wodę i Robert wyrzucił Romana przez okno na bruk. Tam znalazł go Michał Nowak, polski dorobkiewicz, i przywiózł ze sobą do Polski.
-------
[1] „Cóż tak śmiesznego znajduje pani w mojej opowieści?” z ang. (przełożył Tadeusz Boy-Żeleński)
[2] "Ależ nic, wierz mi, panie. To po prostu moja twarz, ja urodziłam się już z takim niezbyt mądrym uśmiechem. Posiadam na to właściwe dokumenta” z ang. (przełożył Daniel Olbrychski)
[3] „Dobrze więc, nie mam do pani żalu” z ang. (przełożyła Barbara Streisland)
.
Ziemniak Marcel w „Tańcu z gwiazdami”
Po dwóch słynnych już na cały świat pojedynkach, z Najbardziej Doświadczonym Doradcą Finansowym w Polce i z Największym Słoikiem na Świecie, Ziemniak Marcel stał się osobą bardzo popularną, a jego kartoflana buzia szczerzyła się do przechodniów z wielu okładek kolorowych pism.
Było więc kwestią czasu, kiedy Marcel otrzyma zaproszenie do wzięcia udziału w „Tańcu z gwiazdami”. Zaproszenie nadeszło w poniedziałek, siódmego kwietnia, o godzinie bliżej nieznanej.
W każdej kolejnej edycji „Tańca z gwiazdami”, udział brały coraz bardziej znane i znakomite osoby ze świata polskiego filmu, sportu i showbiznesu. Tym razem, oprócz Ziemniaka Marcela, uczestnikami programu zostali: znakomity polski atleta z lat trzydziestych Bartłomiej Wąs-Wąsowski, wspaniały acz zupełnie nieznany skrzypek Antoni Kulajbabol, fantastyczna pracownica „Żabki”, zdobywczyni tytułu sprzedawca marca, pani Elżbieta Chochołek, niesamowity menel, który jednego dnia potrafi uzbierać ponad siedemnaście kilo złomu (średnia za cały 2007 rok), pan Joachim Drożdżóweczka, nietuzinkowa florecistka-emerytka, pani Bernadeta Pypeć, mistrz dolnego śląska w zmienianiu żarówki na czas, Jerzy Wągr, zdobywczyni lauru dla autorki najlepszej zupy grzybowej Rzeszowa, pani Stanisława Pomidor oraz Mariola Z. – jedna z najbardziej tajemniczych postaci tej edycji programu.
Ziemniak Marcel był nieco oszołomiony tak elitarnym składem współuczestników, postanowił więc – po długich rozmowach z Solniczką Jadwigą – zadbać o siebie, aby przynajmniej wyglądać jak najlepiej i dobrze prezentować się wśród pozostałych gwiazd.
Pierwszego dnia opalał się w piekarniku, dwa razy po 3 minuty, co dało mu cudowną brązową skórkę i atrakcyjny, apetyczny wygląd. Aby odmłodzić ciało, Ziemniak Marcel chciał też skorzystać z sauny, więc drugiego dnia przygotowań, Czajnik Roman wpuścił parę do Największego Słoika na Świecie (który de facto miał na imię Dżon), po czym Marcel wszedł do środka na całe dziesięć minut.
Trzeciego dnia przyszła pora na wzmacnianie ciała i ćwiczenia gimnastyczne: Ziemniak Marcel przez niemal sześć godzin turlał się od okna do drzwi i z powrotem, wylewając siódme poty.
Po tej trzydniowej kuracji wyglądał wspaniale i gdyby tylko Solniczka Jadwiga nie była solniczką lecz samicą kartofla, z całą pewnością zapałałaby do Marcela silnym i gorącym uczuciem.
Pierwszy odcinek miał być już w niedzielę, dlatego przy najbliższej okazji Ziemniak Marcel wykulał się z mieszkania i poturlał schodami na dół. Na zewnątrz było jednak dość zimno i dżdżyście, więc zamiast udać się do studia tvn-u, Marcel wrócił do mieszkania i zagrał z Chlebakiem Wojciechem na słowa. W sumie, nie lubił tańczyć.
.
Ziemniak Marcel i Największy Słoik Na Świecie
Ludzie mówią, że Największy Słoik Na Świecie trafił do kuchni Nowaków zupełnie przypadkowo.
Nikt dokładnie nie wie, jak to się stało, chociaż Chlebak Wojciech upierał się, iż przywieziono go z zatopionej Atlantydy, gdzie – jeszcze przed erą człowieka – światem rządziły dumne chlebaki.
W każdym razie, Największy Słoik Na Świecie trafił na kuchenną półkę i od razu zaczęły się kłopoty.
Było ich mnóstwo, a każdy większy od poprzedniego. Największy Słoik Na Świecie był potwornym bucem, nie dało się z nim rozmawiać, wszelkie próby jakiejkolwiek komunikacji spełzały na niczym. Wyzywał tylko po kolei wszystkich mieszkańców kuchni, potwornie szydził z Wojciecha, pysznił się i chwalił swoją Największą Na Świecie posturą. Czajnik Roman pewnego razu wściekł się do tego stopnia, że zagotowała się w nim woda i mały Wiktorek Nowak przyleciał zrobić sobie kisiel.
Solniczka Jadwiga zakręciła się w sobie i nie odzywała do nikogo przez dwa dni, w wyniku stresu pamięć Chlebaka Wojciecha zaczęła płatać jeszcze gorsze figle niż dotychczas, a ogólna atmosfera pozostawiała wiele do życzenia.
Był to najwyższy czas, by zainterweniować.
Zainterweniował, naturalnie, Ziemniak Marcel.
Interwencja wyglądała dość enigmatycznie, składała się głównie z wznieconego kurzu i błyskawicznych, rozmytych ruchów. Fonia natomiast była czymś niepowtarzalnym. Szło to mniej więcej tak:
Łup!
Trzask, stuk, brzdęk!
Łup, łup!
Aj, puść!
Łup, łup, ja ci puszczę!
Brzdęk, pac, puk, puk, chrzęst, dłuższy chrzęst, jeszcze dłuższy chrzęst, aaaajj!
Będziesz jeszcze? No, będziesz?!
Nie będę! Plask! Proszę, nie będę!! Łups, trrrach!
Trzask, ryps! Jasne, jasne, już ja cię znam. Bum, bum! Trzask, plask, plask (tym razem naprawdę potężny).
Cisza.
Pół roku później, kiedy ocknął się ze śpiączki, Największy Słoik Na Świecie postanowił zmienić swoje życie i stał się dobry.
.
Ziemniak Marcel i Bobo, czyli senne majaki - część II
Pewien znany polski perkusista, Marcin Zajder, ukuł teorię, jakoby termin „stonka” określał nie małego złośliwego robaczka, a grupę dzieci w wieku przedszkolnym, które zwartym korowodem przemierzającą miasto.
Większość ludzi uważa jednak, że stonka oznacza małego chrząszcza o pasiastych skrzydełkach. To właśnie to stworzenie było bohaterem niezliczonych majaków Ziemniaka Marcela.
Pewnego razu, kiedy słoneczko przyjemnie grzało w szybę, a Nowaków nie było w domu, kuchenna ekipa postanowiła się zdrzemnąć. Lubili drzemać.
Jedynie Chlebak Wojciech stanowczo odmówił pójścia spać, gdyż twierdził (i krzyczał, że ma na to niezbite dowody), iż na jego życie dybie jakaś straszna postać, której imienia niestety nie pamiętał.
Wszyscy poza Wojciechem zasnęli twardym snem, a okno na dwór wyglądało jak szyba piekarnika. Po drugiej stronie, promienie słońca rozbierały ludzi i wysysały wodę z kałuż.
Czajnik Roman śnił o Robercie de Niro, Solniczkę Jadwigę nawiedziła wizja bycia stonogą, a Ziemniakowi Marcelowi przyśniła się stonka.
Była ogromna, kremowe skrzydła pokryte czarnymi paskami przypominały żagle pirackiego statku, masywne czułki chwiały się na boki, a wściekłe ślepia spoglądały prosto na Marcela.
Marcel rzucił się do ucieczki, kulając się najszybciej jak potrafił. Droga, którą uciekał była wyboista, co rusz zimniacze ciało uderzał wystający korzeń, czy kamień.
Adrenalina uśmierzała ból, jednak Ziemniak Marcel miał świadomość, że długo już nie pociągnie. Ogromna stonka skracała odległość, ścigany nie miał szans.
Ziemniak Marcel zatrzymał się i rzekł donośnym głosem:
- Stój stonko. Pragnę zginąć z dumą. Nie będę dalej uciekał.
Stonka popatrzyła na niego, a oczy rozszerzyły się jej jeszcze bardziej.
- Jak mnie nazwałeś?
- Yyy… no, Stonką.
Nagle, ogromne ciało zatrzęsło się, stonka upadła na ziemię i zaniosła się dzikim śmiechem.
- Stonką! Stonką! Nie mogę!
Stonka kulała się ze śmiechu dobre piętnaście minut, aż łzy poszły jej z oczu. Ziemniak Marcel patrzył na tę scenę zdezorientowany. Wreszcie, stonka wstała i otrzepała się z ziemi.
- Jestem Bobo. Nie Stonka. Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?!
- No, tak ludzie mówią. Że jesteście stonkami.
- Przecież Stonka to grupa dzieciaków w wieku przedszkolnym, która łazi po mieście bez celu, włócząc się za panią wychowawcą. My nazywamy się Bobo. Zapamiętaj to na zawsze.
To rzekłszy, stonka, a raczej Bobo, odeszła w pokoju, cały czas ubawiona po chitynowe pachy.
Ziemniak Marcel obudził się, czując cienką warstewkę potu na skórze. Zdał sobie sprawę, że perkusista Zajder miał rację.
.
Gra na słowa
Gra na słowa zaczęła się tuż po wschodzie słońca i trwała około jedenastu godzin.
- Elvis Presley żyje! – wykrzyknął Chlebak Wojciech tuż po tym, jak drżącym głosem zdementował plotki o wymarciu apatozaurów w zachodniej części Przylądka Horn i obalił matematyczną teorię gier noblisty Johna Nasha.
- Nie żyje – żywo zaoponował Ziemniak Marcel, leżąc nadal w ciepłym barłogu.
- Żyje!
- Nie żyje!
- Żyje!
- Nie żyje!
- Żyje!
- Nie żyje!
- Żyje!
- Nie żyje!
- Żyje!
- Nie żyje!
- Żyje!
(…)
- Nie żyje!
- Żyje!
- Nie żyje!
- Żyje!
- Nie żyje!
- Nie żyje! – pomylił się Chlebak Wojciech, albo po prostu zapomniał, o co chodziło. Całkiem niewykluczone również, że zwyczajnie zgodził się z teorią Ziemniaka Marcela, iż Elvis faktycznie umarł.
Ziemniak Marcel uśmiechnął się sam do siebie i przeturlał się na plecy. Był zadowolony.
Zwyciężył w grze na słowa już siedemdziesiąty czwarty raz w swoim życiu.
Ziemniak Marcel i senne majaki – część I
Ziemniak Marcel miewał senne majaki.
Często.
Jednym z najciekawszych był majak, w którym występował Kot Markot. Sen z jego udziałem nawiedzał Marcela w każdy drugi czwartek miesiąca i wyglądało na to, że nic nie jest w stanie zaburzyć tej upiornej regularności.
Był ciepły marcowy wieczór, kalendarz uparcie wskazywał czwartek.
Marcel rozegrał z Chlebakiem Wojciechem bardzo interesującą grę na słowa, po czym ułożył się wygodnie za szafką, moszcząc sobie posłanie w górce kurzu.
Sen przyszedł dość nagle, można wręcz powiedzieć że wtargnął do głowy Marcela niczym tłum poznaniaków wdzierający się siłą do nowo otwartego supermarketu z przecenami.
We śnie pojawił się Kot Markot.
Miał cieniutkie łapki i grube brzuszysko, kołyszące się na boki jak krowie wymię podczas krowiego biegu. Łeb, futrzasty i ogromny, unosił dumnie, spoglądając na Marcela z góry. Szczerzył śnieżnobiałe kły.
- To znowu ty! – powitał go Ziemniak Marcel, używając raczej oschłego tonu.
- Tak – odparł Kot Markot z pełną powagą.
- Znowu nawiedzasz mój sen.
- Jasne. Jest przecież drugi czwartek miesiąca.
I w tym momencie w głowie Ziemniaka Marcela pojawił się chytry plan.
- Ależ skąd! Dziś środa, stąd moje zdziwienie!
- Środa? – Kot Markot wyglądał na skołowanego. Łeb jakby zmalał, łapki jeszcze schudły.
- Pewnie. Środa.
- O, w mordę. Starzy mnie zabiją. W środy śpiewam w chórze.
- No to leć, Markot, śmigaj.
I Kot Markot zniknął, odprowadzany salwami śmiechu przebiegłego Ziemniaka Marcela.
Należy bowiem wiedzieć, że Ziemniak Marcel bardzo nie lubił sennych majaków z udziałem Kota Markota.
Resztę snu zajmowały typowe dla Marcela rekwizyty – piękne kobiety, szybkie samochody i Henryka Bochniarz.
.
Ziemniak Marcel i bardzo ładna marcowa pogoda
Ziemniak Marcel bardzo lubił bardzo ładną marcową pogodę.
.
Ziemniak Marcel i kredyty
Do kuchni wpadł załamany Nowak. Dłonie przyciskał do twarzy, z gardła dobywał się rozpaczliwy jęk.
- I po co mi był ten kredyt na samochód? – szepnął do siebie. – Same z tego problemy…
Solniczka Jadwiga patrzyła na niego ze współczuciem, Czajnik Roman westchnął ciężko – doskonale znał życie i jego przeciwności. Już sama sprawa z Robertem de Niro, o której nie będziemy tu mówić, wiele go przecież nauczyła.
Ziemniak Marcel bawił się właśnie za szafką z kotem kurzu i kilkoma dużymi paprochami, wyjrzał więc tylko i popatrzył na załamanego Nowaka, po czym wrócił do rozkosznej rozrywki.
Już dawno obiecał sobie, że sam nigdy nie weźmie kredytu.
.
Ziemniak Marcel i ogórkowa
.
- Nie będą tobą trząchać! – Czajnik Roman zaczynał już tracić nerwy. – A nawet jak będą, to trudno. Przeżyjesz! Lepsze to niż podpalanie dupy kilka razy dziennie. A ten mały cuchnący śmierdziel, Wiktorek, to woła o herbatę nawet w środku nocy!
Solniczka Jadwiga trochę się uspokoiła, choć nadal wzrok miała rozbiegany.
Dopiero po chwili uświadomiła sobie coś jeszcze. Że zawsze, kiedy Nowakowa gotuje ogórkową, nie tylko dodaje do niej mnóstwo soli...
Ogórkowa zawsze była z ziemniakami.
- Marcel! – wrzasnęła rozpaczliwie i gdyby tylko widział ją wtedy Pedro Almodovar, Penelope Cruz nigdy już nie dostałaby u niego żadnej roli. Solniczka Jadwiga była bowiem o niebo lepsza, była kwintesencją uczucia. Lecz było to uczucie podszytego paniką strachu.
Ziemniak Marcel wychylił się zza szafki i ziewnął, nieświadomy zaistniałej sytuacji.
- Dzień dobry – przywitał się grzecznie. Był ziemniakiem grzecznym.
- Dziś ogórkowa – ponuro zakomunikował Czajnik Roman.
- Malowałem jaja – wtrącił Chlebak Wojciech i zasnął. W ostatnim czasie, cierpiący na zaniki pamięci chlebak był przekonany, że jest islamskim bojówkarzem. Nikt nie wiedział jednak, o co chodzi mu z tymi jajami.
- Boże, oni cię nam zabiorą, Marcel! – Solniczka Jadwiga nie wiedziała już co ze sobą począć. Gdyby tylko demiurg wzbogacił ją o nogi, na pewno byłyby teraz jak z waty. Możliwe nawet, że ugięłyby się pod naszą uczuciową bohaterką.
- Tak, oskalpują cię! A potem obedrą ze skóry! – dodał Czajnik Roman.
- Potną!
- Utopią!
- Zagotują!
- Wrzucą w zieloną breję! Jak w babole!
- A potem będą żreć!
- Strawią!
- I wysrają! – zakończyła makabryczną wyliczankę Solniczka Jadwiga.
- Malowałem jaja – mruknął przez sen Chlebak Wojciech.
Wtem, Nowakowa weszła do kuchni i upiorna muzyka przetoczyła się po całym domu. Składały się na nią brzdęk garnków, trzask drzwiczek, szum wody z kranu i szuranie łapci.
Na szczęście jednak ,tym razem Nowakowa zrobiła ogórkową z makaronem.
.
Umiejętności Chlebaka Wojciecha
Z początku duma aż rozpierała Chlebaka Wojciecha, jednak już po paru godzinach zupełnie wyleciało mu z pamięci, z czego właściwie był taki dumny, a na wyjaśnienia Solniczki Jadwigi, odpowiadał śmiechem.
- Wehikuł czasu! Dobre sobie! – prychał. – Proszę nie robić sobie żartów z poważnych chlebaków.
Po długich namowach Chlebak Wojciech zgodził się jednak wysłać Marcela w przyszłość.
Czajnik Roman przysunął się do skraju kuchenki, a Solniczka Jadwiga wybałuszała oczy, podczas gdy Marcel dostojnie wkroczył w Wojciecha.
Chlebak Wojciech zamknął pokrywę, w środku zrobiło się ciemno. Ziemniak Marcel postanowił odliczyć pięć sekund.
Raz, dwa, trzy, cztery, pięć. Otworzył oczy, uchylił pokrywę i wykulał się na zewnątrz.
Solniczka stała jak stała, a Roman łypał z kuchenki, jakby właśnie zobaczył znienawidzonego Roberta de Niro.
- No i jak? – zapytał Ziemniak Marcel. – Jestem w przyszłości?
- No... yyy… tego… minęło jakoś tak z pięć sekund od kiedy wszedłeś – wyjaśniła Jadwiga.
- Czyli właściwie jestem w przyszłości… - skonstatował Marcel.
- No chyba – potwierdził Czajnik Roman.
- Byłem hodowcą piżmaków – wtrącił się Chlebak Wojciech i zasnął.
- Boże, a więc jesteś w przyszłości! – krzyknął uradowany Roman.
- Tak – odparł dumnie Ziemniak Marcel.
Gdyby tylko Solniczka Jadwiga posiadała ręce, z całą pewnością w tej chwili biłaby brawo.
Ziemniak Marcel i Jan Matejko
Rzecz dotyczyła Chlebaka Wojciecha. Otóż okazało się, że jest wehikułem czasu.
Mieszkańcy kuchni, podnieceni tym faktem, od razu postanowili wysłać kogoś w przeszłość. Solniczka Jadwiga była jednak osobą wstydliwą a także raczej płochą i nie wyraziła chęci podróżowania w czasie, za to Czajnik Roman, mimo ogromnego zapału, nie zdołał zmieścić się w chlebaku.
Jedyną rozsądną kandydaturą na podróż w czasie wydawała się więc kandydatura Ziemniaka Marcela. Jeszcze tego samego wieczoru udał się zatem w podróż w czasie.
I traf chciał, że poznał Jana Matejkę.
Należy w tym miejscu zaznaczyć, że Jan Matejko nie wywarł na Ziemniaku Marcelu specjalnego wrażenia – ot, zwykły facet z pędzlem - za to na życiu malarza wizyta niezwykłego gościa odcisnęła ogromne piętno.
Spędzili wspólnie kilka pięknych wieczorów, które upłynęły na piciu wina, rozmowach o sztuce i spoglądaniu w gwiazdy.
Marcel Ziemniak – jako osoba bardzo uczuciowa i rozdarta z tęsknoty za znajomymi - bardzo szybko podjął jednak decyzję o powrocie do ukochanej kuchni i przyjaciół. Jan Matejko bardzo mocno przeżył to rozstanie. Od tamtej chwili całe swoje życie podporządkował jednemu: usiłował namalować swojego tajemniczego i jakże interesującego gościa.
Początkowo nie szło mu zbyt dobrze – chciał namalować Ziemniaka Marcela, a wyszedł mu Stańczyk. Potem było gorzej – Rejtan przypominał Marcela jeszcze słabiej. Po tym, jak Matejko niechcący namalował Bitwę pod Grunwaldem, w najmniejszym stopniu nie kojarzącą się z kartoflem, był bliski załamania.
Po dwudziestu latach ciężkiej harówki Janowi Matejce wreszcie się udało.
Ziemniak Marcel i Big Brother
Kilka dni po pokonaniu Najbardziej Doświadczonego Doradcy Finansowego w Polsce, Ziemniak Marcel otrzymał propozycję wzięcia udziału w najnowszej edycji reality show. Big Brother very VIP z założenia miał być programem, w którym udział miały wziąć największe światowe gwiazdy. Obok Ziemniaka Marcela w domu Wielkiego Brata mieli więc znaleźć się: Al Pacino, Salma Hayek, Robert de Niro, Dustin Hoffman, Angelina Jolie, Scarlett Johannson, Sting, Bono, Brad oraz Pitt.
Ziemniak Marcel konsultował decyzję ze swoimi znajomymi z kuchni. Solniczka Jadwiga gorąco namawiała do wzięcia udziału (uwielbiała programy reality show), Czajnik Roman zdawał się być podenerwowany samym faktem zaproszenia Roberta de Niro, którego z niewiadomych powodów bardzo nie lubił, zaś Chlebak Wojciech zapomniał, że w ogóle go pytano. Wypowiedział się za to w kwestii zamieszek na południowym Śląsku.
Po wielogodzinnych i bardzo pomocnych dysputach, Ziemniak Marcel położył się wygodnie za szafką i rozmyślał, jakie wspaniałe życie mógłby wieść w domu Wielkiego Brata. Łupałby w karty z Bradem i Pittem, Sting i Bono przygrywaliby na garnkach i tamburynie, Scarlett Johannson taplałaby się w kisielu, a wszędzie dokoła czekałyby same luksusy. Oglądałyby ich miliardy telewidzów z całego świata, mogliby bawić się dnie i noce, wykonywać wspaniałe zadania, rozmawiać na ważne tematy związane z kosmetyką i solarium a także dyskutować nad wyższością ziemniaków nad każdą inną rasą w kosmosie.
W ostatniej chwili Ziemniak Marcel odmówił jednak wzięcia udziału w programie.
Nie był głupi.
.
Ziemniak Marcel i stary mędrzec
Ziemniak Marcel też miał.
Było to jeszcze za czasów, kiedy żył w hipermarkecie, a duchowym przewodnikiem Marcela był Ziemniak Wacław – najstarszy ziemniak w Tesco, który jednocześnie był najbardziej ślepym ziemniakiem w Tesco.
Ziemniak Wacław przeżył tyle przygód, że swym doświadczeniem przyćmiewał największych twardzieli na warzywnym – nawet bezrękiego Pora Ignacego, który na podpoznańskich działkach słynął przecież z brutalnych i krwawych pojedynków z innymi Porami.
Ziemniak Wacław zajmował miejsce na samym dnie środkowej kuwety i był przywalony kilogramami młodszych i bardziej sprawnych ziemniaków. Właściwie, nikt nigdy nie widział na oczy tego starego mędrca, gdyż Ziemniak Wacław miał w zwyczaju spędzanie czasu w samotności.
Ziemniak Marcel zawsze zastanawiał się, dlaczego właściwie jego guru nie stoi na szczycie, dlaczego nie stąpa dumnie po głowach swoich towarzyszy, ale nigdy nie zapytał o to żadnego ze swoich towarzyszy.
Nie było po temu okazji, a może po prostu się bał.
Jednak pewnego razu, kiedy z wiekiem zaczął mężnieć i nabierać dorosłych kształtów, postanowił wyruszyć w ryzykowną podróż i odnaleźć swego starego mędrca. Zagrzebał się więc w stercie kolegów i koleżanek, parł uparcie w dół i w dół, aż w końcu dotarł do swego guru.
I wtedy doznał potężnego szoku.
Wacław nie był bowiem ziemniakiem, lecz pomarańczą.
Na dodatek, od dawna już nie żył.
Ziemniak Marcel i Najbardziej Doświadczony Doradca Finansowy w Polsce
Dość brutalnie.
Ziemniak Marcel i opowieść o Sztucznej Kobiecie
Urodziła się we wsi Czerwonak pod Poznaniem, i – choć określenie „urodzić się” nie do końca uczciwie opisuje proces jej powstania - ze względu na późniejsze dokonania Sztucznej Kobiety oraz szacunek autora do tej jakże pozytywnej postaci, tak właśnie będzie się to określać.
Urodziła się na skutek pewnej przeogromnej pomyłki Jana Malczyka - starca, który jesienią tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego roku pędził bimber w swojej ciemnej i zatęchłej piwniczce.
Nie wiadomo dokładnie, co się wtedy stało, ale źródła donoszą, iż było głośno i straszno oraz, że był dym. Ze stodoły o przegniłych wrotach wyczołgał się okopcony i przerażony Jan Malczyk. Za nim, światu ukazało się oblicze Sztucznej Kobiety.
Od tamtej pory Sztuczna Kobieta przeżyła wiele przygód, na które niestety nie mamy tutaj miejsca, lecz we wszystkich wywiadach sama podkreśla, iż najważniejszym wydarzeniem w jej życiu było poznanie Ziemniaka Marcela.
Poznali się w Tesco, dokąd Sztuczna Kobieta udała się, by nabyć deskorolkę. Sztuczna Kobieta na deskorolce ma bowiem znacznie większe szanse na ratowanie świata niż Sztuczna Kobieta bez deskorolki.
Specjaliści od marketingu i zachowań klientów sieci marketów Tesco byli jednak przygotowani na wizytę Sztucznej Kobiety i przy samym wejściu ustawili skrzynki z ziemniakami.
Sztuczna Kobieta dostrzegła do od razu. Wzięła Ziemniaka Marcela w swą silną i piękną dłoń, obejrzała ze wszystkich stron i odłożyła na miejsce.
- Kiedy zginę – rzekła – ty będziesz ratował świat.
Ziemniak Marcel uśmiechnął się szelmowsko, Sztuczna Kobieta odśmiechnęła się tajemniczo, lecz pięknie.
Tak właśnie wyglądało spotkanie Sztucznej Kobiety i Ziemniaka Marcela, które na długo pozostało w pamięci ich obydwojga.
Sztuczna kobieta kupiła deskorolkę za 29,99 zł.
Ziemniak Marcel i kumple w piekarniku
W piekarniku skwierczeli jego towarzysze, cała kuchnia tonęła w dymie. A jeszcze tak niedawno dzielił z nimi przezroczystą siatkę.
- Hej, młody, a ty gdzie? – warknął Czajnik Roman, zerkając z wysokości po tym, jak Marcel wyturlał się z siatki i schował za szafką. Czajnik Roman był zły, para leciała mu z nosa.
Ziemniak Marcel nie odezwał się i przytłoczony nową scenerią, wślizgnął się głębiej za szafkę i czekał.
- Znowu pyry! – lamentowała gdzieś z góry Solniczka Jadwiga. – Będą mną potrząchać! Zawsze potrząchają, jak są pyry.
- Ucisz się! Jeden wypadł! – Czajnik Roman przesuwał się po kuchni i łypał w stronę Marcela. – Na pewno jest mu przykro! Tamci skwierczą w najlepsze, a on tam leży sam, bezbronny!
- No nic nie poradzisz, Romeczku – westchnęła Solniczka Jadwiga. – Pamiętasz, jak ostatnio jeden ogórek ześlizgnął się z talerza i runął na kafelki?
- Nie przypominaj mi tego! – wrzasnął Czajnik Roman. – To było straszne! Przez kilka dni dochodziłem do siebie po akcji ratunkowej…
- Biedactwo – gdyby Solniczka Jadwiga posiadała ręce, z pewnością by je załamywała. – Na pewno żal mu, że nie skwierczy razem z innymi. Zostać zjedzonym przez Nowaków to przecież największe marzenie każdego kartofla, tak słyszałam.
- Tak, biedny malec – zgodził się Czajnik Roman. – Będzie trzeba zaopiekować się nim i spróbować zastąpić mu jego towarzyszy. Wydaje mi się, że chyba mogę z powodzeniem udawać kartofla. Spójrz, jestem podobny?
I Czajnik Roman zaczął udawać karofla, lecz nie szło mu okrutnie. Nadymał się, szarpał i szurał po kuchence, ani trochę nie przypominał ziemniaka. Trzeba jednak przyznać, że bardzo się starał.
- Musisz jeszcze poćwiczyć – odezwał się Chlebak Wojciech. – Ale co ćwiczysz i dlaczego jesteś czajnikiem? I co to w ogóle za rozróba, co tak skwierczy?
O Chlebaku Wojciechu należy wiedzieć tyle, że miał potworną sklerozę i właściwie nic nie pamiętał.
- Spokojnie Wojciech – uspokajała Solniczka Jadwiga – śpij, śpij.
Chlebak Wojciech zasnął.
Żaden z rozmówców, przejętych losem Ziemniaka Marcela, nie znał jednak jego prawdziwych uczuć. Ciebie, drogi czytelniku, spotka nie lada zaszczyt. Poznasz je.
Otóż Marcel nie przepadał za swoimi współtowarzyszami, można wręcz rzec, że nie lubił tych zarozumiałych kartofli z Tesco, które uważały się za władców świata. Wciąż powtarzały, jak to ludzie noszą je na rękach, dbają o nie, układają ostrożnie w kuwetach. Kartofle były przekonane, że trafiając do żołądka, obejmą wadzę nad całym kosmosem. Marcel czuł jednak, że on sam stworzony jest do czegoś innego. Nie chciał być zjedzonym. Chciał przeżyć wielką przygodę.
Wysunął się zza szafki i ogarnął wzrokiem kuchnię. Była znacznie większa od siatki, w której podróżował. Podskórnie czuł, że to właśnie tu znajdzie wielką przygodę.
Zadowoleni kumple skwierczeli w piekarniku.
Ziemniak Marcel stał i patrzył.