Ziemniak Marcel i duch Madame Zwieracz

.
Duchy istnieją.
Mieszkańcy kuchni Nowaków przekonali się o tym pewnego marcowego wieczoru, kiedy właśnie mieli oddać się pasjonującej grze na słowa.

Nagle zrobiło się upiornie zimno, w powietrzu zabrzmiał dziki chichot, oknem wlała się smolista czerń nocy.

- Witam! – głos dobywał się z okolic sufitu i był przerażający jak żarty Krzysztofa Ibisza w telewizorze. – To ja, Madame Zwieracz!

- Czyli? – zapytał rezolutnie Chlebak Wojciech, który na tę chwilę odzyskał akurat zmysły.

- Jestem duchem, który dokładnie co tysiąc lat pojawia się w pewnym określonym miejscu w przestrzeni, teraz zajmowanym akurat przez tę kuchnię.

Ziemniak Marcel wychylił się zza szafki i bacznie wszystko obserwował, postanawiając póki co nie ujawniać się jeszcze niespodziewanemu duchowi.

- Czy możesz się ukazać, jak przystało na porządnego ducha? – zapytał Czajnik Roman.

- Tak – odparł dumnie duch i ukazał się w pełnej krasie.

Madame Zwieracz miała kulisty kształt, a zlepiona była z płytek chodnikowych i zgniecionych puszek po pepsi, jej ciało pokrywała gdzieniegdzie warstwa posklejanych biletów tramwajowych poznańskiego MPK i zeschłych liści. Na czubku kuli tkwiła czupryna z chusteczek higienicznych, poniżej na wzór ust śmiał się do mieszkańców kuchni zgniły i poczerniały banan.

W środku ciała Madame Zwieracz, wewnątrz tego bogatego konglomeratu, ziała wielka czarna dziura, przez co sama Madame wyglądała jak pierścień sklejony ze śmieci.

- Rzeczywiście, upiorne – mruknął zdegustowany wyglądem ducha Czajnik Roman.

- Broń się! – wrzasnął przeraźliwie Chlebak Wojciech i kłapnął pokrywą, po czym dodał. – Chodu! Chodu, kamraci!
Kiedy tylko skończył krzyczeć, Chlebak Wojciech zasnął snem sprawiedliwego, a śniły mu się rzeczy tak lubieżne, że wstyd tu o nich wspominać.

- A tak właściwie, to czego chcesz, Madame? – odważyła się zapytać Solniczka Jadwiga.

- No właśnie! Dobrze, że pytacie, strwożeni mieszkańcy! No więc…
- Taaa…. – mruknął lekceważąco Czajnik Roman, wściekły na siebie, że tak niedawno wypaplał bezsensownie całą prawdę o nim i Robercie de Niro.

- …za każdym razem, kiedy pojawiam się na tym świecie, jego mieszkańcy składają mi ofiarę z jednego ziemniaka. Drżyjcie!

- Ale… - próbował przerwać Czajnik Roman.

- I pożeram tego ziemniaka jako dowód mojej…

- Ale…

- … nieograniczonej siły, mojego bezkresnego okrucieństwa i bezdennej nieprawości. Dokładnie co tysiąc lat, sieję grozę wśród…

- Ale…

- … mieszkańców Ziemi i na ich oczach dokonuję tego zuchwałego mordu! Ha!

- Ale…

- Tak?! – wściekła się wreszcie Madame Zwieracz, zdumiona tymi bezczelnymi przerywankami Czajnika Romana.

- Ale tu nie ma żadnego ziemniaka – rzekł chytrze Czajnik Roman.

- Co? Jak to?!

- No, normalnie. Nie ma! Nie ma i nie będzie!

- Ale w takim razie będę musiała… kolejne tysiąc lat… taka klęska… jak to możliwe… nie wierzę… jak to… przecież to ja, Madame Zwieracz…

Po chwili, upiorny duch Madame Zwieracz zniknął w mglistym obłoku, a Czajnik Roman i wychylający się zza szafki Ziemniak Marcel puścili sobie po oku.
.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

W kategorii "najlepsze zakończenia" oddaję głos na to opowiadanie!

Jakub Małecki pisze...

Dzięki! Bardzo mię to cieszy.