Ziemniak Marcel i Bobo, czyli senne majaki - część II

.
Pewien znany polski perkusista, Marcin Zajder, ukuł teorię, jakoby termin „stonka” określał nie małego złośliwego robaczka, a grupę dzieci w wieku przedszkolnym, które zwartym korowodem przemierzającą miasto.

Większość ludzi uważa jednak, że stonka oznacza małego chrząszcza o pasiastych skrzydełkach. To właśnie to stworzenie było bohaterem niezliczonych majaków Ziemniaka Marcela.

Pewnego razu, kiedy słoneczko przyjemnie grzało w szybę, a Nowaków nie było w domu, kuchenna ekipa postanowiła się zdrzemnąć. Lubili drzemać.

Jedynie Chlebak Wojciech stanowczo odmówił pójścia spać, gdyż twierdził (i krzyczał, że ma na to niezbite dowody), iż na jego życie dybie jakaś straszna postać, której imienia niestety nie pamiętał.

Wszyscy poza Wojciechem zasnęli twardym snem, a okno na dwór wyglądało jak szyba piekarnika. Po drugiej stronie, promienie słońca rozbierały ludzi i wysysały wodę z kałuż.

Czajnik Roman śnił o Robercie de Niro, Solniczkę Jadwigę nawiedziła wizja bycia stonogą, a Ziemniakowi Marcelowi przyśniła się stonka.

Była ogromna, kremowe skrzydła pokryte czarnymi paskami przypominały żagle pirackiego statku, masywne czułki chwiały się na boki, a wściekłe ślepia spoglądały prosto na Marcela.
Marcel rzucił się do ucieczki, kulając się najszybciej jak potrafił. Droga, którą uciekał była wyboista, co rusz zimniacze ciało uderzał wystający korzeń, czy kamień.
Adrenalina uśmierzała ból, jednak Ziemniak Marcel miał świadomość, że długo już nie pociągnie. Ogromna stonka skracała odległość, ścigany nie miał szans.

Ziemniak Marcel zatrzymał się i rzekł donośnym głosem:

- Stój stonko. Pragnę zginąć z dumą. Nie będę dalej uciekał.

Stonka popatrzyła na niego, a oczy rozszerzyły się jej jeszcze bardziej.

- Jak mnie nazwałeś?

- Yyy… no, Stonką.

Nagle, ogromne ciało zatrzęsło się, stonka upadła na ziemię i zaniosła się dzikim śmiechem.

- Stonką! Stonką! Nie mogę!

Stonka kulała się ze śmiechu dobre piętnaście minut, aż łzy poszły jej z oczu. Ziemniak Marcel patrzył na tę scenę zdezorientowany. Wreszcie, stonka wstała i otrzepała się z ziemi.

- Jestem Bobo. Nie Stonka. Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?!

- No, tak ludzie mówią. Że jesteście stonkami.

- Przecież Stonka to grupa dzieciaków w wieku przedszkolnym, która łazi po mieście bez celu, włócząc się za panią wychowawcą. My nazywamy się Bobo. Zapamiętaj to na zawsze.

To rzekłszy, stonka, a raczej Bobo, odeszła w pokoju, cały czas ubawiona po chitynowe pachy.

Ziemniak Marcel obudził się, czując cienką warstewkę potu na skórze. Zdał sobie sprawę, że perkusista Zajder miał rację.
.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Zaprawdę, powiadam, miał on rację.

Anonimowy pisze...

chciałem jedynie wtrącić, że znam perkusistę Zajdera. Nawet grywałem z nim parę razy... Faktycznie jest dosyć znany.

Jakub Małecki pisze...

Tak, ale to ponoć niezły typal - trzeba gościa łańcuchami przytwierdzać do słupa, bo się wyrywa do garów.

Anonimowy pisze...

Wyrawa do garów bo lubi gotować, a później zmywać gary...trochę chore aczkolwiek pożyteczne ;P
A co do stonki to chciałem zauważyć, że najbardziej groźna i uciążliwa jest w tramwajach...szczególnie gdy przychodzi do kasowania biletów... "pse pani...moge jajajaja??!!!" :)