Cudowne dłonie Doktora Kwapisza

.
Doktor Kwapisz posiadał cudowne dłonie i nikt na świecie nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. Rodzinę Nowaków odwiedzał regularnie co pół roku, by leczyć ich, mimo, że cieszyli się końskim (w przypadku Wiktorka, rzec by należało – świńskim) zdrowiem.

- Ach, doktorze! – wzdychała z pokoju pani Nowak, nad której zwiotczałym ciałem śmigały niezawodne ręce, które leczą.

- Ano, widzi pani… - mamrotał pod nosem Doktor Kwapisz i rył głębokie bruzdy w tłustej obwolucie pani Nowak.

- Wie pan, właściwie nic mi nie dolega. Nigdy nie dolegało. Ale kiedy pan mnie leczy, to nie dolega mi chyba jeszcze bardziej niż mi nie dolegało wcześniej. Tak jakby mi szalenie nie dolegało.

- Ano, widzi pani… - rzekł Doktor Kwapisz, zachowując kamienną twarz. Gdyby żył Winnetou, spalił się ze wstydu lub zastrzelił z własnego łuku, tak bardzo Doktor Kwapisz wyprzedzał go w sztuce oszczędnej mimiki.

- Wie pan, naszego Wiktorka też właściwie nie trawi żadna choroba, ale zastanawiałam się, czy mógłby pan sprawić, aby nie trawiła go jeszcze bardziej.

- Hmm… - zasępił się doktor nad doktory i ku bezbrzeżnej radości podsłuchujących pod drzwiami mieszkańców kuchni, wyjaśnił. – W pracy mam jedną zasadę. Mianowicie, staram się nie leczyć małych, niegrzecznych chłopców, którzy wytykają na mnie język i pstrykają we mnie babolami. W szczególności, kiedy są do tego obrzydliwie grubi.

- Ach, doktorze – westchnęła masowana Nowakowa.

- Ano, widzi pani…
.

Brak komentarzy: