Ziemniak Marcel i kumple w piekarniku

Ziemniak Marcel stał i patrzył.

W piekarniku skwierczeli jego towarzysze, cała kuchnia tonęła w dymie. A jeszcze tak niedawno dzielił z nimi przezroczystą siatkę.
- Hej, młody, a ty gdzie? – warknął Czajnik Roman, zerkając z wysokości po tym, jak Marcel wyturlał się z siatki i schował za szafką. Czajnik Roman był zły, para leciała mu z nosa.

Ziemniak Marcel nie odezwał się i przytłoczony nową scenerią, wślizgnął się głębiej za szafkę i czekał.
- Znowu pyry! – lamentowała gdzieś z góry Solniczka Jadwiga. – Będą mną potrząchać! Zawsze potrząchają, jak są pyry.
- Ucisz się! Jeden wypadł! – Czajnik Roman przesuwał się po kuchni i łypał w stronę Marcela. – Na pewno jest mu przykro! Tamci skwierczą w najlepsze, a on tam leży sam, bezbronny!
- No nic nie poradzisz, Romeczku – westchnęła Solniczka Jadwiga. – Pamiętasz, jak ostatnio jeden ogórek ześlizgnął się z talerza i runął na kafelki?
- Nie przypominaj mi tego! – wrzasnął Czajnik Roman. – To było straszne! Przez kilka dni dochodziłem do siebie po akcji ratunkowej…
- Biedactwo – gdyby Solniczka Jadwiga posiadała ręce, z pewnością by je załamywała. – Na pewno żal mu, że nie skwierczy razem z innymi. Zostać zjedzonym przez Nowaków to przecież największe marzenie każdego kartofla, tak słyszałam.
- Tak, biedny malec – zgodził się Czajnik Roman. – Będzie trzeba zaopiekować się nim i spróbować zastąpić mu jego towarzyszy. Wydaje mi się, że chyba mogę z powodzeniem udawać kartofla. Spójrz, jestem podobny?

I Czajnik Roman zaczął udawać karofla, lecz nie szło mu okrutnie. Nadymał się, szarpał i szurał po kuchence, ani trochę nie przypominał ziemniaka. Trzeba jednak przyznać, że bardzo się starał.
- Musisz jeszcze poćwiczyć – odezwał się Chlebak Wojciech. – Ale co ćwiczysz i dlaczego jesteś czajnikiem? I co to w ogóle za rozróba, co tak skwierczy?
O Chlebaku Wojciechu należy wiedzieć tyle, że miał potworną sklerozę i właściwie nic nie pamiętał.
- Spokojnie Wojciech – uspokajała Solniczka Jadwiga – śpij, śpij.
Chlebak Wojciech zasnął.

Żaden z rozmówców, przejętych losem Ziemniaka Marcela, nie znał jednak jego prawdziwych uczuć. Ciebie, drogi czytelniku, spotka nie lada zaszczyt. Poznasz je.

Otóż Marcel nie przepadał za swoimi współtowarzyszami, można wręcz rzec, że nie lubił tych zarozumiałych kartofli z Tesco, które uważały się za władców świata. Wciąż powtarzały, jak to ludzie noszą je na rękach, dbają o nie, układają ostrożnie w kuwetach. Kartofle były przekonane, że trafiając do żołądka, obejmą wadzę nad całym kosmosem. Marcel czuł jednak, że on sam stworzony jest do czegoś innego. Nie chciał być zjedzonym. Chciał przeżyć wielką przygodę.

Wysunął się zza szafki i ogarnął wzrokiem kuchnię. Była znacznie większa od siatki, w której podróżował. Podskórnie czuł, że to właśnie tu znajdzie wielką przygodę.
Zadowoleni kumple skwierczeli w piekarniku.

Ziemniak Marcel stał i patrzył.

Brak komentarzy: