.
- Strzelaj!
Nie trzeba było dwa razy powtarzać: Marcel uderzył papierową piłeczkę, wywinął arcyładne salto, złożył się do telemarka i upadł z gracją na wypolerowany kafelek terakoty. Był mistrzem.
Piłeczka podskoczyła, wzniosła się wysoko i ku uciesze mieszkańców kuchni wpadła do Dżona, Największego Słoika na Świecie, który podczas meczu pełnił również funkcję bramki.
Solniczka Jadwiga, gdyby tylko posiadała ręce, zaklaskałaby się na śmierć.
- Brawo, Marcel, brawooo! Jesteś mistrzem!
- Jeszcze raz - zachęcił Czajnik Roman. – Zagrajmy.
Zagrali.
Solniczka rozgrywała, Roman bronił. Dżon w sensie jak najbardziej dosłownym „stał na bramce”. Marcel zrobił zwód, raz i drugi, poprawił piruetem, a po nim gwiazdą. Majtał tak, że Ronaldinio, gdyby tylko go widział, powiesiłby się na bramce używając sznurówki. Ziemniak Marcel przeciął kuchnię skosem, wziął potężny zamach, zamarkował strzał. Podanie do Solniczki, ta w mig oddała i łup – Marcel uderzył z przewrotki. To był doprawdy piękny wolej.
Piłeczka uniosła się lobem i kiedy wszyscy nabrali pewności, że wszystko zakończy się kolejnym spektakularnym golem, wtem kłap! - obudził się Chlebak Wojciech i pożarł w locie piłeczkę.
- Znowu! - jęknęła zrozpaczona Jadwiga.
Chlebak Wojciech, nasz miły, acz trawiony okrutnym alzheimerem bohater, już po raz wtóry przerwał grę, budząc się z głębokiego snu i zjadając piłeczkę. Nikt nie wiedział, dlaczego to robi, a on sam wypierał się wszystkiego, cytując Miłosza i opowiadając o tajfunie w okolicach Czomolungmy.
- Należy coś przedsięwziąć - rzekł Marcel, marszcząc brew, a potem drugą. – Tak przecież dalej być nie może.
- Racja – gwizdnął Czajnik Roman.
Solniczka aż się z tego wszystkiego zakręciła.
Postanowiono myśleć. Myślano, myślano, aż wymyślono.
Otóż mieszkańcy kuchni postanowili sprowadzić prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej. Marcel wykonał kilka telefonów, odczekali pół godziny, aż wreszcie zjawił się. Prezes miał na sobie drogi garnitur i był szalenie zdziwionym Prezesem.
- Państwo naprawdę gracie w piłkę? - nie mógł uwierzyć, a pot zdumienia zraszał mu pulchne skronie.
- Oczywiście - żachnął sie Czajnik Roman - a cóż innego mielibyśmy robić w długie jesienne wieczory?
- Pan mówi! – wykrzyknął Prezes.
- A czemuż to, według szanownego pana, miałbym nie mówić? – spytał Czajnik Roman, a para poszła mu w gwizdek.
- No bo, eee… jest pan czajnikiem…
W tym momencie wszyscy spojrzeli na Prezesa PZPN jak na obłożnie chorego, a Solniczka Jadwiga, gdyby tylko posiadała ręce, z całą pewnością załamywałaby je teraz nad losem tego biedaka. Dżon, Największy Słoik na Świecie spoglądał na Prezesa z wyrazem pogardy na denku. Wszak oczywistym było, że Czajnik Roman jest czajnikiem…
- Khem, khem - odchrząknął Ziemniak Marcel. - Panie prezesie, nie czas na zdziwienie. Chodzi o to, że mamy problem: otóż Chlebak Wojciech niemal podczas każdego meczu wpierdziela nam piłeczkę.
- Pan jest kartoflem! - wykrzyknął uradowany Prezes. - Pan mówi!
- Mówię, tańczę, szyję, szydełkuję - Marcel pozwolił sobie na frywolny zart. – Nie zmienia to jednak naszego problemu.
- Och, to doprawdy niesamowite! A czy pan, panie kartoflu, gra także w piłkę?
- Oczywiście, jestem podobnież bardzo utalentowany – odparł dumnie Ziemniak Marcel.
- Och! - uradował się znowu Prezez Polskiego Związku Piłki Nożnej i podskoczył z radości.
Na to zbudził się Chlebak Wojciech, kłapnął pokrywą i pożarł Prezesa w trakcie tego podskoku, biorąc go za piłeczkę.
.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
WTF chciałoby się rzec :)
Powrót starego dobrego Marcela w starym dobrym stylu.. aż się zmoczyłem ;) i czekam na więcej
Idealny na piątek 13
Prześlij komentarz